7.19.2012

Rozdział drugi.


     Od kilku godzin jestem już w Glendale. Jednak podczas drogi z lotniska pod dom taksówką nie zobaczyłam wiele. Przed oczami mignęło mi kilka wysokich budynków, niektóre z nich równie luksusowe co w Nowym Jorku. Na chodniku przechadzało się wielu ludzi. Kilka twarzy wydawało się być znajome. Choć wiem, że nie znałam tutaj nikogo, nie mogłam pozbyć się tego wrażenia.
Dom był ogromny. Wielka posiadłość otoczona murowanym ogrodzeniem. Ogród był niesamowity. Mnóstwo kolorowych kwiatów , tworzących wspaniałe konstelacje. Szłam kamienną ścieżką pośród rabatek, podziwiając różnobarwne rośliny. Doszłam na tyłu domu, gdzie aż westchnęłam z zachwytu. Miałam basen! Nogi aż rwały się, aby wskoczyć w taflę filtrowanej, błękitnej wody, jednak zachowałam resztki rozumu i zatrzymałam się przy brzegu. Rozejrzałam się, coraz bardziej zdziwiona. Ścieżka prowadziła już tylko do jakiejś starej szopy w kącie działki, która w ogóle nie pasowała do tej willi. Postanowiłam więc nie zastanawiać się, co znajduje się w środku. Opuściłam teren posiadłości i wyszłam w stronę centrum. Po drodze minęłam wielu ludzi, a ponieważ szłam w nieokreślonym i nieznanym kierunku gotowa na zgubę, postanowiłam zaczepić najbliższego przechodnia i zapytać o drogę.
- Przepraszam.. – zagadnęłam miło wyglądającego chłopaka. – Którędy to parku?
- Prosto, a potem za przystankiem skręcasz w lewo. – owy chłopak zaserwował mi swój popisowy uśmiech, powodując ugięcie moich nóg.
Podziękowałam i poszłam we wskazanym kierunku. Po drodze minęłam znak, który kierował w stronę publicznego liceum. Najprawdopodobniej szkoły, do której już niedługo będę uczęszczać. Jest 30 sierpień, a za dwa dni rozpoczęcie roku.
Gdy weszłam między parkowe drzewa, zorientowałam się, że musi być już późno, gdyż słońce chyliło się ku horyzoncie, obarczając niebo różowopomarańczowymi chmurami. Park różnił się bardzo od Central Parku na Manhattanie. Tutaj było kilka ławek, plac zabaw, mała fontanna i dużo zieleni. Szłam parkową alejką rozmyślając o przeprowadzce, o Glendale, które wcale nie jest takie złe jakie się wydawało. Postanowiłam usiąść na jednej z ławek, które kryły się trochę za drzewami, aby w spokoju zapalić papierosa. Nie byłam palaczem nałogowym. Nie mogłam nawet nazwać siebie „palacz”. Paliłam, gdy byłam zdenerwowana, gdy czułam potrzebę, aby odstresować się w ten sposób. Odpaliłam go za pomocą czarnej zapalniczki z czerwonym sercem i napisem I LOVE NY pośrodku. Naprawdę kochałam Nowy Jork. Tam się wychowałam, miałam rodzinę i przyjaciół. Los zabrał mi wszystko kusząc ojca na przeprowadzkę tysiące mil od ukochanego miasta. Zaciągnęłam się mocno i poczułam mrowienie w płucach. Pomiędzy drzewami usłyszałam jakiś szelest i przeraziłam się nie na żarty, gdyż siedziałam sama na ławce, która stała na uboczu. W myślach uspokajałam się wytłumaczeniem iż to pewnie kot , który zauważył mysz pomiędzy źdźbłami trawy i wbiegł za nią pomiędzy zarośla. Siedziałam spięta i rozglądałam się nerwowo.
- Masz może papierosa? – moich uszu dobiegł czyiś głos.
Podskoczyłam na ławce, a serce waliło mi jak młotem. Uspokoiłam się jednak widząc przed sobą postać normalnie wyglądającego chłopaka, a nie osoby z nożem czy siekierą oraz chęcią mordu.
- Tak, mam. – zaczęłam szukać w torebce paczki.
Nieznajomy usiadł obok mnie na ławce i odpalił szluga. Nie odzywał się do mnie, nawet się nie ruszał. Jednak z każdą chwilą miałam nieodparte wrażenie, że jego ciało jest coraz bliżej mojego. Chciałam się odsunąć, lecz wyszłabym na nieprzyjemną, arogancką, a co najmniej dziwną. Dlatego siedziałam w bezruchu. Ponownie tego wieczora podskoczyłam, gdy poczułam jego rękę na swoim ramieniu, która z zadziwiającą lekkością przysunęła mnie do niego, a nasze twarze dzieliły centymetry. Jego usta były coraz bliżej moich, co stawało się krępujące. Ocknęłam się i zaczęłam wyrywać, lecz chłopak był zbyt silny. W trakcie naszej przepychanki, wyrzucił papierosa, który teraz żarzył się na trawie. Szarpnął mnie za włosy, przyciągając do siebie tak, że nasze usta mimowolnie się złączyły. Nie chciałam tego, więc odepchnęłam go od siebie. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym pożądania i wściekłości. Nareszcie zrozumiałam co się dzieje. W głowie szumiało mi tylko jedno słowo „Uciekaj!”. Jednak nieznajomy był zbyt silny, nie mogłam nic zrobić, byłam bezradna. Co rusz odwracałam głowę, unikając jego pocałunków. Chciałam krzyczeć, lecz gdy wzięłam głęboki wdech, zasłonił mi usta ręką i wymierzył siarczysty policzek. Bałam się. Pierwszy raz w życiu byłam naprawdę przerażona. Nie był to zwykły strach. Wiedziałam co się zaraz stanie, a nie mogłam temu zapobiec. Nie znałam tutaj nikogo, nie wiedziałam nawet dokąd uciec. Ba, nie znałam nawet dobrze drogi do domu. Kopnęłam chłopaka i wykorzystując moment wstałam z ławki i zaczęłam biec. Po kilku sekundach czułam, że upadam, a jakiś ciężar mnie przygniata. Nieznajomy rozłożył moje ręce szeroko, przytrzymując je jedną dłonią, a drugą dobierał mi się do rozporka. Bluzę miałam rozpiętą, a bluzkę poszarpaną. Moje spodnie rozluźniły się. Zaczęłam płakać. Rozpacz w jaką wpadłam nie miała ograniczeń. Nie przejmowałam się tym, że ktoś może mnie zobaczyć, że ludzie będą wytykać mnie palcami. Chciałam tylko uwolnić się od tego gwałciciela.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam, lecz chłopak nie zareagował. – Odpierdol się ode mnie! – wyśmiał mnie gdy usłyszał moje słowa, szarpnął za głowę i spojrzał w oczy.
- Nie mów tak do mnie, mała suko. Jeszcze jedna obelga w moim kierunku i zacznę być nieprzyjemny. – jego ton był zarozumiały i mściwy.
W głowie miałam labirynt. Nie wiedziałam jak z niego wyjść. Jego ręce rozerwały mój top, a ja zapłakałam głośniej, krzycząc. Usłyszałam czyjeś kroki i wołanie. Nagle chłopak wstał ze mnie i rozejrzał się wokół.
- Kogo my tu mamy. Nie boisz się przychodzić do parku tak późno, Jonas? – powiedział drwiąco w stronę nieznajomej mi postaci.
- Z tego co widzę jestem w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. – chłopak spojrzał na mnie , a emocje wzięły górę.
Najpierw stał spokojnie, a nagle z nienacka zaczął okładać chłopaka silnymi ciosami, aż ten wylądował w pozycji leżącej. Wtedy podszedł do niego i wymierzył mu kilka kopnięć w brzuch. Chłopak już nie wstał, wijąc się i jęcząc z bólu. Ja zaś nadal leżałam na ziemi, nie mogąc wstać. Poczułam jak czyjeś ręce biorą mnie do góry. Podniosłam głowę przerażona.
- To tylko ja. Nie musisz się już bać. Wyjdziemy szybko z parku i zaprowadzę Cię do domu. – powiedział spokojnie i uśmiechnął się, jakby chcąc mnie pocieszyć.
Nagle poczułam się bezpiecznie. Prawie zostałam zgwałcona przez obcego chłopaka, w nieznanym mi mieście, a nie czułam zagrożenia, oddając się w ręce kolejnego nieznajomego?


- Gdzie mieszkasz? – zapytał, gdy wyszliśmy z parku i w końcu postawił mnie na ziemię.
Spojrzałam na niego z zakłopotaniem, nie wiedząc co powiedzieć.
- Dzisiaj się tu przeprowadziłam i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, którędy mam iść do domu. – wyjąkałam.
Chłopak westchnął i wzruszył ramionami.
- W takim razie idziemy do mnie.
Moje nogi automatycznie odsunęły się od niego, a w oczach pojawił się strach.
- Nie bój się.
- Nie znam Cię.
- Jestem Nick. – uśmiechnął się. – A ty? Jak się nazywasz?
- Jude.
- Więc skoro już się znamy, to możemy iść do mnie?
- Nie widzę w tym sensu. Zaraz po kogoś zadzwonię, żeby po mnie przyjechali.. – zaczęłam szukać w torbie telefonu.
- Chcesz iść w takim stanie do domu?
Spojrzałam na siebie. Wyglądałam okropnie. Rozdarta bluzka, rozpięta bluza, spodnie całe brudne, włosy poszarpane, a makijaż rozmazany. Pokiwałam tylko głową na znak, że pójdę razem z nim, a on ruszył przodem, nakładając mi swoją bluzę na ramiona.


- Co powiedzą twoi rodzice, gdy mnie zobaczą? – zapytałam skrępowana ciszą, która trwała od dobrych piętnastu minut.
- Będą chcieli wiedzieć co się stało. Mama zrobi Ci coś herbatę na uspokojenie i coś do jedzenia, a tata będzie chodził po całym pokoju wyzywając Deana.
- Deana?
- Tak, to ten koleś, który przed chwilą próbował Cię zgwałcić. W mieście cieszy się złą opinią, więc większość omija go szerokim łukiem.
Droga trwała jeszcze z dziesięć minut , aż w końcu stanęliśmy przed białym, dużym domem. Domyśliłam się, że to tutaj mieszka Nick. Otworzył przede mną drzwi i puścił mnie przodem. Weszłam i ujrzałam najbardziej przytulny dom, w jakim kiedykolwiek byłam. Kremowe ściany, drewniana podłoga. W ramkach mnóstwo zdjęć. Oprócz Nicholasa i jego rodziców, dostrzegłam również trzech innych chłopców. Domyśliłam się, że to rodzeństwo mojego wybawcy.
- Już wróciłeś, Nick? – kobiecy głos rozniósł się po całym domu.
Niska brunetka podeszła do nas , z początku nie zauważając mnie. Uśmiechała się serdecznie do Nicka, a gdy spojrzała na mnie, mina jej zrzedła.
- Co Ci się stało, kochanie? – zapytała zmartwionym głosem.
- Miała pecha natykając się w parku a Deana. – wysyczał Nick.
Kobieta pokręciła głową, objęła ramieniem i gestem ręki zaprosiła do środka. Było już późno, dlatego nie zdziwił mnie widok mężczyzny siedzącego na kanapie w salonie, w samym szlafroku.
- Zaprowadź ją do swojego pokoju. Zaraz przyniosę Wam herbatę i kanapki. – ogłosiła pani Jonas.
Pokiwaliśmy głowami i zaczęliśmy wchodzić po schodach. Weszliśmy do pierwszego pokoju z prawej strony. Nick miał pokój pomalowany na zielono. Było to małe pomieszczenie z mnóstwem mebli. Pod ścianą stał tapczan, a obok niego szafka nocna. Po drugiej stronie biurko, szafa, a na ścianie jakieś półki i mnóstwo plakatów z różnymi zespołami. Dopiero gdy usiadłam na łóżko ujrzałam w kącie pod oknem gitarę.
- Grasz?- zapytałam patrząc na instrument.
- Na razie amatorsko, ale zamierzam zapisać się na jakieś lekcje.
Chłopcy ze zdjęcia to Joseph, Kevin i Frankie. Wszyscy byli w różnym wieku, ale nie tylko to ich poróżniało. Nie widziałam pomiędzy nimi nic podobnego. Jednak we Frankiem dostrzegałam istnego Nicholasa. Włosy na głowie były niesforne i zaczynały już się kręcić, jednak nie tak jak u jego starszego brata. Nick mógł szczycić się pięknymi lokami, które bardzo mi się podobały.
Dzięki rozmowie z nim, zapomniałam o sytuacji, która miała miejsce kilka godzin temu.
- Powinnam już iść. – wstałam z łóżka.
- Odprowadzę Cię.
Zgodziłam się na jego propozycję, gdyż bałam się wyjść sama na ulicę. W jego bluzie i spodniach dresowych wyglądałam komicznie, jednak tysiąc razy wolałam to, niż wcześniejszy strój. Wytłumaczyłam mu po krótce, jak wygląda moja dzielnica, a on dziwnym sposobem zrozumiał mój bełkot. Odprowadził mnie pod same drzwi i pożegnał się ze mną uściskiem ręki mówiąc na pożegnanie:
- Do zobaczenia, Jude. – i odszedł, wkładając ręce do kieszeni.
Ja weszłam do domu, lecz nie oczekiwałam odzewu w moim kierunku. Wszyscy już dawno spali nie przejmując się mną, która kilka godzin po przeprowadzce wyszła w kompletnie nieznane jej strony i wróciła o czwartej. Zmęczona dzisiejszym dniem, położyłam się do łóżka i  nawet nie wiem, kiedy zmorzył mnie sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz