7.19.2012

Rozdział trzeci.



         Już około ósmej obudziły mnie promienie słońca, które wpadały przez niezasłonięte roletami okna. Nie mogłam spać, to fakt, gdyż dzisiaj obudziłam się po niecałych czterech godzinach snu. Przetarłam oczy i przeciągnęłam się na łóżku. Po chwili dotarły do mnie wczorajsze wydarzenia. Na ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałam i szybkim krokiem poszłam do łazienki. Odkręciłam kurek i woda zaczęła odbijać się od ścianek prysznica. Wzięłam szybki, ale relaksacyjny prysznic. Umalowałam się lekko, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Stojąc przed szafą nie wiedziałam w co się ubrać. Było gorąco więc zdecydowałam się na krótkie spodenki i bluzkę na krótki rękaw. Słysząc wesołe krzyki Rose i Jeremiego zeszłam na dół, z szerokim uśmiechem przyklejonym na twarzy. Nie mogłam pozwolić na to, aby moje dziewięcioletnie rodzeństwo martwiło się o mnie, zamiast żyć beztrosko.
- Jude! – zawołał mnie Jer.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, jednocześnie przygotowując sobie płatki na śniadanie.
- Ja chce poznać jakichś kolegów! Weź mnie do parku!
Zmroziło mnie na dźwięk ostatniego słowa wypowiedzianego przez brata. Park, w którym znalazłam się wczoraj, to aktualnie ostatnie miejsce w jakim chciałabym się znaleźć.
- Może zamiast parku, chciałbyś pójść na plac zabaw? – próbowałam przekonać małego.
Zgodził się w tempie natychmiastowym, więc popędziłam go, aby się przebrał i mieliśmy wychodzić. Chciałam, aby Rosalie również z nami poszła, lecz ojciec obiecał jej lekcje pływania w basenie. Gdy Jeremy był już gotowy, nałożyłam trampki i wyszłam z bratem z domu. Pojęcia nie miałam, którędy dojść do placu zabaw.


         Krążąc kilkanaście minut między domami, skręcając w coraz to nowe ulice, znaleźliśmy w końcu plac zabaw. Było na nim mnóstwo dzieciaków, mniejszych i większych , wraz z opiekunami. Jeremy z całym asortymentem zabawek, pobiegł w stronę piaskownicy, a ja usiadłam na huśtawce, która stała w kącie placu.
- Nie spodziewałbym się Ciebie tutaj. – usłyszałam głos nad uchem.
Przestraszyłam się, lecz w głębi czułam, że jestem bezpieczna, że nie mam się czego bać. Podniosłam głowę i ujrzałam chłopaka, z burza loków na głowie. Znałam go. Wiedziałam, że to on wczoraj uratował mnie przed tym osiłkiem, lecz za cholerę nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia.
- Jude, prawda? – kiwnęłam głową. – Co tutaj robisz?
- Przyszłam z bratem. Bawi się w piaskownicy z jakimś chłopczykiem.
Po moich słowach jego wzrok podążył w stronę Jeremiego. Uśmiechnął się szczerze, a mi zrobiło się cieplej na sercu. W Nowym Jorku wszyscy byli doskonałymi aktorami, udawali kogoś kim nie są. Tutaj w Glendale poczułam, że nie muszę już grać zamkniętej w sobie dziewczyny. Mogłam być sobą, jak wszyscy inni.
- Ten chłopczyk to mój brat, Frankie. – spojrzał na mnie i usiadł na drugiej huśtawce. – Gdzie będziesz chodzić do szkoły?
- Glendale Public High School. – odpowiedziałam.
Kolejny raz do mnie dotarło. Jutro jest rozpoczęcie roku. Nowy start w nowej szkole. Nie znam tutaj nikogo, oprócz tego Loczka.
- O super! – ucieszył się. – Może trafimy razem do klasy!
Od razu polubiłam tego chłopaka. Nigdy wcześniej nie poznałam osoby tak radosnej, szczerej i prawdziwej. Gdy patrzyłam na niego jak się śmieje, uśmiech sam pojawiał się na mojej twarzy. Był jednocześnie prawdziwy i nierealny.
- Oby. – posłałam mu najładniejszy uśmiech jaki umiałam wykonać. – Oprócz Ciebie, nie znam tu nikogo.
W tym momencie podbiegli do nas Jeremy i Frankie.
- Może Frank przyjść do nas? – zawołał Jer błagalnym tonem.
- Oczywiście, że może. Idziesz też? – zwróciłam się w stronę Loczka. 
- Nie jesteś głodny, Frankie ? – zapytał brata, a gdy ten powiedział, że ani trochę ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Dzieciaki biegły daleko przed nami, śmiejąc się głośno i krzycząc z radości. Byłam zadowolona, że Jeremy zaprzyjaźnił się akurat z bratem Loczka, ponieważ nie wszystkim można tutaj ufać. Z resztą jak w każdym mieście, jest tutaj pełno ludzi normalnych, jak i tych, których lepiej unikać. Niestety pierwsza osoba jaką spotkałam po przyjeździe, była z tej drugiej grupy, więc tłumaczę sobie, że po prostu miałam pecha.
- Co robiłeś wczoraj w parku? – próbowałam zagadnąć chłopaka, aby nie było widać, że nie znam dobrze drogi do domu.
- Poszedłem na spacer, bo nie mogłem już wytrzymać w domu. – wyrzucił z siebie wściekłym tonem.
On nie mógł wytrzymać? W domu Jonasów panuje taka miła i rodzinna atmosfera, mieszkanie jest urządzone przytulnie i ciepło. Jednak nie znałam jego rodziny, nie wiedziałam jacy są naprawdę, choć bardzo chciałam ich poznać. Chciałam zaprzyjaźnić się z Loczkiem.
- O co chodzi? Wczoraj wszyscy z twojej rodziny byli dla mnie tacy mili. – znana ze swojej ciekawości, postanowiłam dowiedzieć się, co trapiło chłopaka.
Jednak nie po to, aby mu z tego powodu dogryzać, czy wyśmiewać go. Aby mu pomóc. Zachować się jak przyjaciel i pomóc, a raczej odwzajemnić się za okazaną mi wczorajszego wieczora pomoc.
- Znam Cię niecały dzień, więc głupio jest mi opowiadać o swoich problemach obcej dziewczynie. – powiedział Loczek po czym zmierzył mnie od góry do dołu, a mi zrobiło się głupio.  
- Daj spokój. Uratowałeś mnie wczoraj, a ja nie mogę dać Ci zwykłej, koleżeńskiej rady?
Zamyślił się na chwilę, ujął twarz w dłonie i potrząsnął głową. Jednak po kilku minutach zaczął mówić.
- Jak już wiesz, oprócz mnie i Frankiego, mam jeszcze dwóch, tym razem starszych braci, Joego i Kevina. Obydwoje szukają pracy, ale marnie im to wychodzi, dlatego jest coraz ciężej żyć tylko z pensji ojca. Nie jesteśmy biedni, nie myśl tak, ale też nie możemy sobie pozwolić na takie szastanie pieniędzmi, co robi Joseph. To jest właśnie główny powód kłótni, pomiędzy nami.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć na szczere słowa chłopaka. Nigdy nie dotknęły mnie problemy z pieniędzmi, więc jak mam wiedzieć, jak żyć bez nich?
- Nie powiem Ci jak to jest być biednym, bo nie mam o tym zielonego pojęcia, ale wiem, że pieniądze szczęścia nie dają. Musisz znaleźć złoty środek. W jakiś sposób uśpić szaleństwa Joego, a w drugi nie odseparować go od rodziny. Musicie być w tym razem, nikt nie może was teraz rozdzielić, rozumiesz? Jesteście rodzeństwem, więc zachowujcie się jak bracia.
Wygłosiłam długi monolog, podczas którego zdążyliśmy już wejść na teren naszej posiadłości. Frankie i Jeremy pobiegli na tyły domu, jak się domyślam, pobawić się z Rose. Ja zaś zaprowadziłam Nicka do kuchni i poczęstowałam mrożoną herbatą z lodem.
- Jesteś bardzo miła, Jude. – wyznał Nick, gdy wylegiwaliśmy się na leżakach, na moim balkonie, z chłodnym napojem w ręku.
- W Nowym Jorku było gorzej. Biedni zgrywają bogatych, bez żadnych problemów finansowych, brzydcy robią sobie operacje plastyczne, lub kupują mnóstwo kosmetyków i wyglądają jakby mieli na sobie kilogram tapety. Nieśmiali udają pewnych siebie i odważnych, co daje im natychmiastową popularność. W Glendale jest.. inaczej. Co jest do zauważenia na pierwszy rzut oka.
- Chyba nie narzekasz, co? W Glendale jest naprawdę fajnie. Może to nie NY, może nie mamy Central Parku i górnego Manhattanu, ale mamy plażę, kluby, centrum handlowe i zajebistych ludzi. – uśmiechnął się sympatycznie.
- Dziękuję Ci, Nick. – powiedziałam patrząc mu w oczy.
- Za co?
- W pierwszej kolejności za wczorajsze, a w drugiej za to, że czuję, że się zaprzyjaźnimy, bo znamy się nawet nie dwadzieścia cztery godziny, a już wiemy o sobie więcej niż inni ludzie o kimkolwiek.
- Masz rację. Powinniśmy trzymać się razem. – wyciągnął rękę w moją stronę, którą od razu uścisnęłam, powtarzając sobie w duchu, że znalazłam prawdziwego przyjaciela.
Od początku nie było pomiędzy nami tej zwykłej bariery, która oddziela nieznajomych sobie ludzi, sprawia, że poznanie trwa długo. Jednak w naszym przypadku chęć zapoznania się wzięła górę nad nieśmiałością. A nieśmiała nie jestem tylko ja, ale także Nick. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz