Już około ósmej obudziły mnie promienie
słońca, które wpadały przez niezasłonięte roletami okna. Nie mogłam spać, to
fakt, gdyż dzisiaj obudziłam się po niecałych czterech godzinach snu.
Przetarłam oczy i przeciągnęłam się na łóżku. Po chwili dotarły do mnie
wczorajsze wydarzenia. Na ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałam i szybkim
krokiem poszłam do łazienki. Odkręciłam kurek i woda zaczęła odbijać się od
ścianek prysznica. Wzięłam szybki, ale relaksacyjny prysznic. Umalowałam się
lekko, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Stojąc przed szafą nie wiedziałam
w co się ubrać. Było gorąco więc zdecydowałam się na krótkie spodenki i bluzkę
na krótki rękaw. Słysząc wesołe krzyki Rose i Jeremiego zeszłam na dół, z
szerokim uśmiechem przyklejonym na twarzy. Nie mogłam pozwolić na to, aby moje
dziewięcioletnie rodzeństwo martwiło się o mnie, zamiast żyć beztrosko.
- Jude!
– zawołał mnie Jer.
Spojrzałam
na niego pytającym wzrokiem, jednocześnie przygotowując sobie płatki na
śniadanie.
- Ja
chce poznać jakichś kolegów! Weź mnie do parku!
Zmroziło
mnie na dźwięk ostatniego słowa wypowiedzianego przez brata. Park, w którym
znalazłam się wczoraj, to aktualnie ostatnie miejsce w jakim chciałabym się
znaleźć.
- Może
zamiast parku, chciałbyś pójść na plac zabaw? – próbowałam przekonać małego.
Zgodził
się w tempie natychmiastowym, więc popędziłam go, aby się przebrał i mieliśmy
wychodzić. Chciałam, aby Rosalie również z nami poszła, lecz ojciec obiecał jej
lekcje pływania w basenie. Gdy Jeremy był już gotowy, nałożyłam trampki i
wyszłam z bratem z domu. Pojęcia nie miałam, którędy dojść do placu zabaw.
♫
Krążąc
kilkanaście minut między domami, skręcając w coraz to nowe ulice, znaleźliśmy w
końcu plac zabaw. Było na nim mnóstwo dzieciaków, mniejszych i większych , wraz
z opiekunami. Jeremy z całym asortymentem zabawek, pobiegł w stronę
piaskownicy, a ja usiadłam na huśtawce, która stała w kącie placu.
- Nie spodziewałbym się Ciebie tutaj. – usłyszałam
głos nad uchem.
Przestraszyłam się, lecz w głębi czułam, że jestem
bezpieczna, że nie mam się czego bać. Podniosłam głowę i ujrzałam chłopaka, z
burza loków na głowie. Znałam go. Wiedziałam, że to on wczoraj uratował mnie
przed tym osiłkiem, lecz za cholerę nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia.
- Jude, prawda? – kiwnęłam głową. – Co tutaj
robisz?
- Przyszłam z bratem. Bawi się w piaskownicy z
jakimś chłopczykiem.
Po moich słowach jego wzrok podążył w stronę
Jeremiego. Uśmiechnął się szczerze, a mi zrobiło się cieplej na sercu. W Nowym
Jorku wszyscy byli doskonałymi aktorami, udawali kogoś kim nie są. Tutaj w
Glendale poczułam, że nie muszę już grać zamkniętej w sobie dziewczyny. Mogłam
być sobą, jak wszyscy inni.
- Ten chłopczyk to mój brat, Frankie. – spojrzał na
mnie i usiadł na drugiej huśtawce. – Gdzie będziesz chodzić do szkoły?
- Glendale Public High School. – odpowiedziałam.
Kolejny raz do mnie dotarło. Jutro jest rozpoczęcie
roku. Nowy start w nowej szkole. Nie znam tutaj nikogo, oprócz tego Loczka.
- O super! – ucieszył się. – Może trafimy razem do
klasy!
Od razu polubiłam tego chłopaka. Nigdy wcześniej
nie poznałam osoby tak radosnej, szczerej i prawdziwej. Gdy patrzyłam na niego
jak się śmieje, uśmiech sam pojawiał się na mojej twarzy. Był jednocześnie
prawdziwy i nierealny.
- Oby. – posłałam mu najładniejszy uśmiech jaki
umiałam wykonać. – Oprócz Ciebie, nie znam tu nikogo.
W tym momencie podbiegli do nas Jeremy i Frankie.
- Może Frank przyjść do nas? – zawołał Jer
błagalnym tonem.
- Oczywiście, że może. Idziesz też? – zwróciłam się
w stronę Loczka.
- Nie jesteś głodny, Frankie ? – zapytał brata, a
gdy ten powiedział, że ani trochę ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Dzieciaki biegły daleko przed nami, śmiejąc się
głośno i krzycząc z radości. Byłam zadowolona, że Jeremy zaprzyjaźnił się
akurat z bratem Loczka, ponieważ nie wszystkim można tutaj ufać. Z resztą jak w
każdym mieście, jest tutaj pełno ludzi normalnych, jak i tych, których lepiej
unikać. Niestety pierwsza osoba jaką spotkałam po przyjeździe, była z tej
drugiej grupy, więc tłumaczę sobie, że po prostu miałam pecha.
- Co robiłeś wczoraj w parku? – próbowałam zagadnąć
chłopaka, aby nie było widać, że nie znam dobrze drogi do domu.
- Poszedłem na spacer, bo nie mogłem już wytrzymać
w domu. – wyrzucił z siebie wściekłym tonem.
On nie mógł wytrzymać? W domu Jonasów panuje taka
miła i rodzinna atmosfera, mieszkanie jest urządzone przytulnie i ciepło.
Jednak nie znałam jego rodziny, nie wiedziałam jacy są naprawdę, choć bardzo
chciałam ich poznać. Chciałam zaprzyjaźnić się z Loczkiem.
- O co chodzi? Wczoraj wszyscy z twojej rodziny
byli dla mnie tacy mili. – znana ze swojej ciekawości, postanowiłam dowiedzieć
się, co trapiło chłopaka.
Jednak nie po to, aby mu z tego powodu dogryzać,
czy wyśmiewać go. Aby mu pomóc. Zachować się jak przyjaciel i pomóc, a raczej
odwzajemnić się za okazaną mi wczorajszego wieczora pomoc.
- Znam Cię niecały dzień, więc głupio jest mi
opowiadać o swoich problemach obcej dziewczynie. – powiedział Loczek po czym
zmierzył mnie od góry do dołu, a mi zrobiło się głupio.
- Daj spokój. Uratowałeś mnie wczoraj, a ja nie
mogę dać Ci zwykłej, koleżeńskiej rady?
Zamyślił się na chwilę, ujął twarz w dłonie i
potrząsnął głową. Jednak po kilku minutach zaczął mówić.
- Jak już wiesz, oprócz mnie i Frankiego, mam
jeszcze dwóch, tym razem starszych braci, Joego i Kevina. Obydwoje szukają
pracy, ale marnie im to wychodzi, dlatego jest coraz ciężej żyć tylko z pensji
ojca. Nie jesteśmy biedni, nie myśl tak, ale też nie możemy sobie pozwolić na
takie szastanie pieniędzmi, co robi Joseph. To jest właśnie główny powód
kłótni, pomiędzy nami.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć na szczere słowa
chłopaka. Nigdy nie dotknęły mnie problemy z pieniędzmi, więc jak mam wiedzieć,
jak żyć bez nich?
- Nie powiem Ci jak to jest być biednym, bo nie mam
o tym zielonego pojęcia, ale wiem, że pieniądze szczęścia nie dają. Musisz
znaleźć złoty środek. W jakiś sposób uśpić szaleństwa Joego, a w drugi nie
odseparować go od rodziny. Musicie być w tym razem, nikt nie może was teraz
rozdzielić, rozumiesz? Jesteście rodzeństwem, więc zachowujcie się jak bracia.
Wygłosiłam długi monolog, podczas którego
zdążyliśmy już wejść na teren naszej posiadłości. Frankie i Jeremy pobiegli na
tyły domu, jak się domyślam, pobawić się z Rose. Ja zaś zaprowadziłam Nicka do
kuchni i poczęstowałam mrożoną herbatą z lodem.
- Jesteś bardzo miła, Jude. – wyznał Nick, gdy
wylegiwaliśmy się na leżakach, na moim balkonie, z chłodnym napojem w ręku.
- W Nowym Jorku było gorzej. Biedni zgrywają
bogatych, bez żadnych problemów finansowych, brzydcy robią sobie operacje
plastyczne, lub kupują mnóstwo kosmetyków i wyglądają jakby mieli na sobie
kilogram tapety. Nieśmiali udają pewnych siebie i odważnych, co daje im
natychmiastową popularność. W Glendale jest.. inaczej. Co jest do zauważenia na
pierwszy rzut oka.
- Chyba nie narzekasz, co? W Glendale jest naprawdę
fajnie. Może to nie NY, może nie mamy Central Parku i górnego Manhattanu, ale
mamy plażę, kluby, centrum handlowe i zajebistych ludzi. – uśmiechnął się
sympatycznie.
- Dziękuję Ci, Nick. – powiedziałam patrząc mu w
oczy.
- Za co?
- W pierwszej kolejności za wczorajsze, a w drugiej
za to, że czuję, że się zaprzyjaźnimy, bo znamy się nawet nie dwadzieścia
cztery godziny, a już wiemy o sobie więcej niż inni ludzie o kimkolwiek.
- Masz rację. Powinniśmy trzymać się razem. –
wyciągnął rękę w moją stronę, którą od razu uścisnęłam, powtarzając sobie w
duchu, że znalazłam prawdziwego przyjaciela.
Od początku nie było pomiędzy nami tej zwykłej
bariery, która oddziela nieznajomych sobie ludzi, sprawia, że poznanie trwa
długo. Jednak w naszym przypadku chęć zapoznania się wzięła górę nad
nieśmiałością. A nieśmiała nie jestem tylko ja, ale także Nick.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz